Nie mogę powiedzieć, że rzeczy układają się po mojej myśli. Często jest dokładnie odwrotnie i dosłownie nic nie jest tak jak być powinno. Płynę z prądem i często bezwolnie poddaję się temu, co dzieje się w moim życiu, bo nie oczekuję, że przybierze ono nieoczekiwanie, samo z siebie inny obrót. Zawsze prowadziłam raczej asekuracyjny tryb życia, na który składały się powtarzalne czynności i jakieś moje smętne przemyślenia. W gimnazjum miałam świetną klasę, więc tam mogłam być sobą, nie bojąc się, że zostanę negatywnie oceniona. Śmiałam się, spontanicznie reagowałam i nikogo to nie dziwiło. Miałam z osobami z klasy masę zabawy: nie było w tej grupie chamstwa, a większość osób się wzajemnie lubiła. Nie było jakiejś wrogości ani nie zdarzały się przykre incydenty. Gimnazjum było więc pozytywnym okresem dla mnie, może poza tym, że problemy z matematyką napsuły mi już wtedy krwi. Mój brak głowy do przedmiotów ścisłych był dla mnie wręcz traumatyzujący - sam widok liczb i podejście do tablicy na matematyce wywoływało we mnie olbrzymi stres. Mało tego, jak tylko lekcja matmy miała się zacząć, ja już umierałam ze strachu. Chodziłam na niezliczone poprawki sprawdzianów, których i tak nie udawało mi się zaliczyć. Najbardziej oczywiście bałam się, że nie zdam do następnej klasy - wtedy to wydawało mi się najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać. Perspektywa zmienia się z czasem - po drodze zadziało się więcej shitu, a jakoś trzeba było przetrwać. Lubiłam moje studia - naprawdę poszerzyły moje horyzonty i poznałam tam osoby, które podzielały moje zainteresowania, ale i ten pozytywny okres musiał się kiedyś skończyć.
![]() |
| Zawsze w swojej klatce... ale widocznie taka jest cena za życie w świecie wyobraźni... |
Wiem, że to może kwestia niefortunnego splotu wypadków, ale i tak czuję się trochę zignorowana. Nigdy zresztą nie miałam poczucia, że moje problemy są w jakikolwiek sposób ważne - często duszę je w sobie, bo nie wiem, co innego mogłabym zrobić. Nie jest łatwo, ale teraz przynajmniej moja depresja jest trochę stłumiona. Nie mam tego natłoku myśli - mogę się jakby wyłączyć i nie zastanawiać się nad tym, czego mi w życiu brakuje. Lepiej zresztą nie odmykać tej furtki - póki co muszę zepchnąć swoje problemy na dno świadomości i starać się nie załamać. Przyjaciółka ma dwie świnki morskie - wczoraj byłam z nią po nie w sklepie zoologicznym. Są słodkie i jeszcze takie malutkie... Rozumiem potrzebę Karoliny, by mieć zwierzaki, bo mi też zawsze budowanie relacji ze zwierzętami przynosiło ulgę w... różnych mentalnych stanach - tak to nazwijmy. Mam depresję właściwie mniej więcej od trzynastego roku życia - nazwijmy rzeczy po imieniu. Nie przystosowałam się też wystarczająco społecznie przez co pojawiła się u mnie social phobia (najmocniej uderzyła po skończeniu liceum). Negatywne doświadczenia wcześniej czy później odbijają się na psychice, ale próbuję sobie racjonalizować swoje problemy. Wiem, że nie na wszystkie z nich mam wpływ i że powinnam trochę pozytywniej myśleć o życiu. Póki co... swój świat, swoje kredki i nie dać się zwariować.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz