Gry z serii "Final Fantasy" część 3
Znowu tu jestem, by rozpisać się o Fajnalach, but that's ok. Warto pisać o rzeczach, do których ma się szczególny stosunek, a Fajnale są ze mną od 2016 roku, kiedy to pierwszy raz zaczęłam w nie grać i naprawdę je doceniłam za przystępny gameplay, epicką muzykę i japońskość w najlepszym wydaniu. Te gry są japońskie pod tym względem, że żonglują emocjonalnymi motywami i robią to w inny sposób niż produkcje europejskie. Nie jak tani wyciskacz łez. W serii Tourabu też humor miesza się z dramatyzmem w sposób, który mi bardzo odpowiada. Ba, nawet w otome pokroju princów jest podobna żonglerka smutnymi i komfortowymi motywami. Lubię takie scenariusze - potrafią wprowadzić mnie w specyficzny nastrój. Ostatnio skończyłam pisanie o Fajnalach na części ósmej. Pora powiedzieć kilka słów na temat dziewiątki. Muszę przyznać, że na początku ta część nie wzbudziła we mnie specjalnego entuzjazmu. Była w porządku, ale trochę zbyt baśniowa. Potem jednak za ten właśnie baśniowy klimat doceniłam dziewiątkę. Ma niezwykłą oprawę graficzną jak na możliwości pierwszego Playstation - dosłownie wyciska wszystko z tej konsolki. Fabularnie jest całkiem zgrabnie - najbardziej zapadł mi w pamięć czarny mag Vivi. Jest uroczy, niepewny siebie i poszukuje swojej tożsamości. Jego historia jest słodko-gorzka jak to często bywa w Fajnalach. System walki jest klasyczny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Podoba mi się też ciekawe rozwiązanie, że w tej części bohaterowie umiejętności uczą się poprzez noszenie różnych przedmiotów. Dziewiątka ma sporo ciepłego humoru i pobocznej zawartości. Gra karciana z ósemki była lepsza niż ta z dziewiątki, ale za to minigierka z szukaniem skarbów w dziewiątce jest wykonana bardzo porządnie. Przemierzanie map na grzbiecie chocobo ma też jakoś więcej uroku w tej części, a lokacje są bardzo, bardzo ładne. 10 na 10? Być może, ale i tak mam w planie wrócić do tej części, by jeszcze bardziej ją docenić i zapoznać się z elementami, które umknęły mi, kiedy ogrywałam dziewiątkę po raz pierwszy.
Następny Final Fantasy - dziesiątka to gra jakby skrojona pod mój gust, z pięknym światem inspirowanym zanurzoną w zachodzie słońca Azją. Jest to też pierwsza gra w serii z pełnym voice actingiem i nawet jeśli czasem wypada on sztucznie i cringowo, to ja zdecydowanie nie należę do osób, które hejciłyby Tidusa - głównego bohatera i które oceniałyby go tylko przez pryzmat tej jednej dziwnej sceny, w której wymuszał na sobie śmiech. Tidus to na pierwszy rzut oka energiczny bohater, gwiazdor sportowy. Tak naprawdę ma jednak wrażliwszą stronę - podoba mi się jak zostały ukazane jego relacje z Yuną. Yuna jest jedną z moich ulubionych bohaterek z Fajnali - na początku chce się poświęcić dla innych, ale z czasem odnajduje swój własny głos, zaczyna dostrzegać swoje potrzeby... Jakoś polubiłam ją od początku. Dziesiątka to świetna gra zarówno pod względem klimatu jak i gameplayu. Nie lubiłam tylko zagadek logicznych z ustawianiem piedestałów w świątyniach, bo bez poradnika potrafiłam utknąć na tych momentach gry. Nie bawiły mnie, a tylko spowalniały rozgrywkę. W jedenastkę nie grałam, bo to gra online z czasów Playstation 2. Za tamtych czasów to ja grałam sobie niczego nieświadoma na Pegasusie. ;pp Dwunastka? I'm in. Uwielbiam jej strategiczne aspekty. Graficznie i muzycznie jest miód jak to w Fajnalach bywa. Fabuła? Kinda meh, bo skupia się wokół politycznych intryg, które mnie nie porwały, ale myślę, że ta część broni się tym na ile sposobów można customizować swoją drużynę i szczegółowo dopasować strategię walki. Zrobiłam nawet misje, w których po kolei trzeba było niszczyć coraz silniejszych bossów, bo system walki spodobał mi się na tyle, że chciałam wydłużyć czas spędzony z grą. Wady? Przez to, że każda postać może specjalizować się w dwóch klasach jednocześnie gra szybko staje się nieco zbyt łatwa. Ale jest przyjemna, a przecież o to chodzi.
Kolejne gry z serii to trylogia trzynastki. Pierwsza część jest ok - ma fajny system walki, chociaż jest bardzo korytarzową, liniową grą. Fabuła podawana jest nie wprost, a w długich wpisach w katalogach and that's a shame. Sposób w jaki story jest przedstawiane jest nieprzyswajalny przez co trudno się przejąć bohaterami i gracz skupia się na samej rozgrywce zamiast na fabule. A rozgrywka? No cóż, też sporo jej brakuje do ideału. Nie ma różnorodności: jest tylko walka, potem cutscenka, potem przejście znowu tym samym korytarzem po raz enty urozmaicane czymś, co miało robić za story... Gra w ogólnym rozrachunku jest przeciętna, ale z odpowiednim nastawieniem można wyciągnąć z niej fun. Niestety tego samego nie można powiedzieć o jej następczyniach: Final Fantasy XIII-II i Final Fantasy XIII-Lightning Returns. Tam już fabuła jest naciągnięta do granic możliwości - gry cierpią na całą masę udziwnień i nie mogłabym ich zbytnio polecić. Na pocieszenie w XIII-II sama walka nadal jest niezła, ale minigry z ustawianiem zegarów są wrzodem na tyłku. Tylko masochiści mogliby z chęcią to ogrywać. A fabuła to chaos, tak jak już powiedziałam.
No dobrze, takie jest more or less moje doświadczenie z grami z serii "Final Fantasy". Piętnastkę widziałam u kumpeli, gdy ogrywała tą część... czternastka to gra online, wymagająca subskrypcji, ale łączy w sobie wiele najlepszych elementów innych odsłon i wiem, że spotkała się z szerokim uznaniem. Grałabym, gdybym była lepszym graczem i miała więcej cierpliwości, a tak to... trudno mi się w coś wciągnąć. To i tak sukces Karoliny, że udało jej się namówić mnie na to, bym ograła główne odsłony Fajnala. Teraz wyszedł remake "Crisis Core", gry będącej prequelem Finala siódemki i Karolka dużo mi mówi o jednym z bohaterów tej gry - Genesisie. Podobno gdyby nie on to Karolka nie wymyśliłaby swojego głównego OC-ka - Zenarda. Więc chociażby za to... propsy dla "Crisis Core". :) Ale zakończenie zbyt mocno mnie painuje, bym chciała ponownie zgłębiać fabułę tej gry i to jest fakt. Po prostu Zack Unfair - kto wie, ten wie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz