Baśń "Mroźny sen"

 

 

Jakiś czas temu ta tajemnicza, klimatyczna grafika zainspirowała mnie do napisania baśni na jej podstawie. Od razu przyszedł mi do głowy wątek wędrowca, wygnanego króla. Miał on przemierzać śnieżną krainę i spotykać na swojej drodze coraz to dziwniejsze wizje, dzięki którym odkrywał stopniowo swoje prawdziwe "ja". Wymyślona przeze mnie baśń nie jest długa, dlatego postanowiłam zawrzeć ją na blogu. 

Mroźny sen

Równoległy świat... Kraina Eternia... głęboka zima, mrożąca do szpiku... Ludzie chodzili zgarbieni, opierając się o lodowate, spękane ściany, bo niedostatek i mróz z każdym dniem coraz bardziej pozbawiał ich sił. Zenard widział przynajmniej dwadzieścia zim, ale żadna nie wyglądała tak jak ta. Artewos - jego drogi towarzysz, objął go i coś w sposobie, w jaki to zrobił powiedziało Zenardowi, że to był ostatni taki jego gest.
- Rodzice wybrali mi żonę, Zenard. Wiedziałeś, że to wcześniej czy później się stanie. Ty choćbyś się dwoił i troił, nie będziesz moją żoną - Artewos uspokajająco pogłaskał Zenarda po plecach. 
- Ale jeśli ciebie ze mną nie będzie... - zaczął Zenard. - Skąd będę wiedział, co jest prawdziwe?
Artewos uśmiechnął się z bólem. Wiedział, że jego przyjaciel ma liczne wizje, które odciągały jego uwagę od prawdziwego świata. Czasem te wizje były tak przerażające, że Zenard nieświadomie zaczynał rozdrapywać swoje ramiona, kaleczyć je do krwi... Ale Zenard nie mógł porzucić nadziei na odnalezienie siebie i Artewos czuł się w obowiązku mu o tym przypomnieć.    
- Zrób coś dla mnie. Kiedy pojadę na spotkanie z przyszłą żoną. Kiedy już odejdę... ty także opuścisz ten dom. Nie zostaniesz tutaj.    
- A gdzie pójdę? - załamany Zenard rozejrzał się po skromnie urządzonym pomieszczeniu. Te cztery kąty były wszystkim co miał. Wszystkim, co on i Artewos mieli, odkąd Zenard zamieszkał  po wyjściu z sierocińca u swojego przyjaciela.




- Musisz ruszyć Ścieżkami Śnieżnej Połaci - zalecił mu Artewos. - Ci, którzy przechodzą ten szlak, odkrywają pogrzebane w zakamarkach umysłu prawdy o samych sobie. W ten sposób w końcu zmierzysz się z rzeczywistością. A na końcu tej ścieżki kto wie... może mnie spotkasz?
Zenard pokręcił głową. Wiedział, że on i Artewos już nigdy się nie spotkają - nie było potrzeby, by przyjaciel składał mu obietnice. Tylko mocniej ich one od siebie oddzielały jak warstwy nigdy nietopniejącego śniegu. Następnego dnia Artewos spakował się. Odszedł, by wkrótce poślubić kobietę, którą wybrali dla niego rodzice. Zenard poczuł krew na rozoranym paznokciami przegubie. Znowu  sobie to zrobił... Różne przekleństwa cisnęły się mu na język i nie mógł sobie znaleźć miejsca. Obrazy przesuwały się w jego umyśle - nie pierwszy i nie ostatni raz demony budziły się w jego głowie. Nie mógł stwierdzić czy były to majaki chorej osoby czy rzeczywiste wspomnienia - może jedno i drugie. Widział siebie zanurzającego miecz w czyimś ciele i spływający posoką. Potem obraz stawał się czarny, a Zenard szalał nie mogąc nigdzie umiejscowić tych obrazów. Nie wiedział, co oznaczały, choć od lat były jego koszmarem na jawie. Może nawet od czasu, gdy był dzieckiem. Zenard powoli wyprostował palce dłoni i spojrzał na nie już przytomniejszym wzrokiem. Śnieżna Połać... to tam Artewos polecił mu wyruszyć. A Zenard wiedział, że to może być dla niego jedyna szansa na oczyszczenie. Mężczyzna przyjrzał się kruchym płatkom kamelii - rośliny, którą Artewos dał mu na pożegnanie. Nie była zwyczajna - przed odejściem Artewos zapewnił, że zaprzyjaźniony mag Gilmor nadał jej wyjątkową odporność na mróz. Zenard delikatnie podniósł szklaną kulę, w której zamknięta była roślina i zabrał ze sobą jako jedną z niewielu rzeczy. Wiedział, że przemierzając śnieżną połać będzie musiał zmierzyć się z wieloma wyzwaniami, ale tego oczekiwał od niego Artewos. Poza tym Zenard i tak nie mógł zostać w tym domu, w którym każdy kąt przypominał mu o ich pożegnaniu. Wyruszając Zenard nie myślał właściwie o niczym.


Po kilku dniach tułania się po gospodach znalazł Ścieżkę Śnieżnej Połaci. Była to droga, na którą zapuszczali się tylko najbardziej zdesperowani ludzie, którzy zatracili siebie i w tej przeprawie upatrywali swojej jedynej szansy na poznanie prawdy o sobie. Niektórzy twierdzili, że rzeczy, które przytrafiają się wędrowcom na tej ścieżce stoją na pograniczu jawy i snu, a nawet życia i śmierci. Eternia była mroźną krainą, a dla Zenarda była też kołyską smutku, bo odkąd ta ziemia go zrodziła, doznał tu tak wiele izolacji, tak wiele straty, że wiele z tych przeżyć musiał po prostu wyprzeć, by przeżyć. Przedzierając się przez niekończący się śnieg, miał nadzieję, że coś w końcu się przed nim pojawi. Jakie było jego zdziwienie, gdy przed jego oczami zatańczył krąg barwnych motyli. W środku srogiej zimy? W następnej chwili pełne gracji owady zniknęły, a w ich miejscu stała kobieta o włosach równie czarnych jak jego, w długiej sukni z wzorem niebieskich motyli. 
- Znam cię? - spytał Zenard. - Wyglądasz dość znajomo.    
- Może kiedyś się spotkaliśmy, lecz nie w tym świecie - odparła kobieta tajemniczo. - Pomogę ci przejść przez Ścieżkę Śnieżnej Połaci. Weź tą bransoletkę - będzie cię chronić.    


Podała Zenardowi biżuterię - miała taką samą, albo bardzo podobną na swojej ręce.
- Kim jesteś? - spytał mężczyzna.
- Jestem Sorena, a ty masz na imię Zenard. Nie mamy czasu... gdy otaczające mnie motyle pobieleją, będzie to oznaczało, że bezpowrotnie zabłądziliśmy na Ścieżce Śnieżnej Połaci.    
Elegancka pani poprawiła szal i ruszyła w białą zamieć. Za nią podążały zaczarowane motyle. 
- Zenard, spróbuj sobie przypomnieć, co zrobiłeś - powiedziała w pewnym momencie z nieopisanym smutkiem w głosie. Nie oceniała go, nie osądzała. Po prostu czekała aż Zenard przywoła swoje wyparte wspomnienia.
- Zabiłem mojego ojca. To w jego ciele zanurzyłem miecz, który spłynął krwią. Byłem wtedy dzieckiem. Próbowałem bronić się przed zbójami, którzy napadli mnie i ojca, ale... Ojciec stał w zasięgu mojej broni. To ja go zabiłem - Zenard ukrył twarz w dłoniach.
Kobieta skinęła głową, nie odrywając od niego smutnego spojrzenia. W jej dłoniach zmaterializowała się katana.
- Czy to tym mieczem... trafiłeś swego ojca?


Zenard przesunął palcami po rękojeści. To nie był zwykły miecz, lecz taki w którym zaklęta była dusza pewnego wojownika. Wojownika, który w innych wymiarach walczył z Zenardem na śmierć i życie, mimo łączącej ich bliskiej więzi.
- Zabiłem także wojownika, którego dusza spoczywa w tym mieczu. Jak wiele żyć przeżyłem? Kim jeszcze byłem? - Zenard chwycił się za głowę. Wokół niego i Soreny zaczęła szaleć burza śnieżna. Kobieta położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie zostaniesz tułaczem. Powrócisz tam, gdzie jest twoje miejsce. Jako następca tronu Eternii.
- Mój ojciec był władcą tego królestwa - zrozumiał Zenard. - Ale przez to, że odebrałem mu życie, a potem związałem się z Artewosem wbrew woli wszystkich... stałem się wyrzutkiem. Ale czy ja i Artewos jeszcze do siebie wrócimy?
Surrealistyczne obrazy przepłynęły przez umysł Zenarda. Artewos wręczający mu pożegnalny kwiat... Krwawe walki i ta jedna bardzo konkretna, w której ciało księcia Zenarda zostało naznaczone głęboką blizną. Sorena pocałowała jego chłodne czoło - czy to działo się teraz czy było częścią sennych majaków? Burza śnieżna szalała, umysł Zenarda również wyrywał się spod kontroli... Może po prostu umierał i doświadczał teraz wszystkiego i niczego, jakby świat wokół niego zapadł się na zawsze w mroźnej, przerażającej pustce? 
- Jesteś bezpieczny. Wróć - usłyszał Zenard. To był głos wojownika, którego dusza została niegdyś zaklęta w katanie.
Zenard otworzył oczy. Ścieżka Śnieżnej Połaci tutaj się kończyła. Na jej końcu spotkał wielkiego białego królika w otoczeniu niebieskich, rozćwierkanych ptaków. To była granica między zimą a wiosną, granica między jego świadomością, a rzeczywistością.


- Królik? - spytał Zenard wyczerpanym tonem. Po swojej duchowej wędrówce czuł się jakby miał umrzeć. Tyle obowiązków spoczywało na nim - musiał przejąć władzę w królestwie, skoro odkrył, że jest następcą tronu. Ale był też odstępcą i wyrzutkiem, który zabił własnego ojca. Czy cokolwiek jeszcze mu się należało? 
- Mówiłem, że może spotkasz mnie jeszcze na końcu swej drogi - odezwał się królik głosem Artewosa. - Teraz zawróć ze ścieżki śnieżnej połaci. Skoro już wiesz kim jesteś... Możesz zawalczyć o objęcie tronu Eternii. Choć już beze mnie u twojego boku. Nie zapomnij o mnie.
- A... Artewos - wraz z wypowiedzeniem imienia ukochanego coś w Zenardzie przełamało się. Wiedział, że powinien żyć dalej. I przyjąć zarówno jasne jak i te mroczne prawdy o samym sobie. Zenard z tułacza miał stać się władcą Eternii. A zima w jego duszy stopniowo zelżeje, aż w końcu nie będzie go już dłużej przerażać. Z każdej ścieżki można zawrócić, a on znał już siebie. Czuł wdzięczność dla tych, których spotkał na swojej drodze. Ostatecznie... przypomniał ich sobie. Żadna iluzja nie mogła już odebrać mu tożsamości i wewnętrznej siły.  



1 komentarz:

Shisune_Knightblade pisze...

:) Nie powinnam czytać o tej porze ale boi, przeczytałam! Obiecałam to dostarczyłam! (10 lat później można rzec...)

Pamiętam jak mi pokazałaś fragment, który miałaś i już wtedy byłam pod wrażeniem: Zenon i Artewos do końca życia będą mnie smucić coś mi mówi, ale taki ich los... Jeszcze czytając te historyjke wepchnęłaś tyle nawiązań i symboliki, że ktoś kto nie zna lore i uniwersów w życiu się nie domyśli tych wszystkich... den? :D You know what i mean...
Nie wiem, może miękka na starość się robię, ale to było i tak smutne, chociaż miało niby radosny wydźwięk tu i ówdzie. If you know - you know.